Jak pewnie wiecie, straciłam wenę na to opowiadanie, ale 'pisze się' inne :)
Tak więc serdecznie zapraszam na Daydream-with-1D.blogspot.com gdzie już teraz znajdziecie 2 rozdziały.
Lots of love!
piątek, 9 listopada 2012
środa, 3 października 2012
Dwadzieścia sześć
-Wstajemy,
jest Paryż do zwiedzenia! –zaczęłam skakać po łóżku, starając się obudzić
Louisa.
-Już wstaję,
tylko przestań hałasować. –powiedział, zaspanym głosem.
-Przywiozłeś
mnie tutaj, żeby spać? –zrobiłam smutną minkę.
-Nie.
–odpowiedział, ciągnąc mnie, więc wylądowałam na nim –Już wstaję, tylko musisz
mnie jakoś zachęcić. –poruszył brwiami. –szybko go pocałowałam, tym samym
wstając z łóżka.
-To na razie
tobie wystarczy! –krzyknęłam, znikając za progiem łazienki. Wsunęłam na siebie
kremowe szorty i fioletową, wiązaną koszulę, które zdążył spakować Louis.
Machnęłam mascarą jeszcze kilka razy rzęsy i po kilku minutach wyszłam z
łazienki. O dziwo Louis też był już ubrany, więc nie musiałam poświęcić
dodatkowego czasu, żeby na niego czekać.
-Jest 12.30,
na hotelowe śniadanie nie mamy już chyba co liczyć. –powiedział, wzruszając ramionami.
-Szczerze
mówiąc, nie jestem głodna, wystarczy mi tylko kawa w pobliskim Starbucks…
-Chodźmy w
takim razie. –powiedział ochoczo, biorąc ze stolika kartę od pokoju i telefon.
Ja mój także wsadziłam do torby i wsuwając na nogi sandałki, razem z Lou,
wyszłam z pokoju.
Zwiedzaliśmy
Paryż dobre dwie godziny, cały czas śmiejąc się z żartów Louisa. Potem
zahaczyliśmy o jakąś knajpkę, spożywając obiad, chyba raczej będący dla nas
śniadaniem. Po 17, wróciliśmy z powrotem do hotelu.
-Uff, jestem
zmęczona. –powiedziałam, rzucając się na łóżko.
-To jeszcze
nie wszystko. –oznajmił Tomlinson –O 19 wychodzimy na kolację.
-Do 19
ochłonę. –powiedziałam, uśmiechając się.
O 18.30
wskoczyłam do łazienki, zakładając na siebie karmelową sukienkę, którą także
polecił Louis. Właściwie to przecież ja nie brałam żadnych ubrań, to on
wszystko zaplanował. Muszę powiedzieć, że jak na faceta ma naprawdę niezły
gust. Poprawiłam tylko lekko makijaż i rozpuściłam włosy. Przed 19 stałam już
gotowa w przedpokoju, zakładając na nogi moje czarne balerinki.
-Chciałem
zabrać szpilki, ale stwierdziłem, że w płaskich butach będzie ci wygodniej.
-Racja.
Szpilki to nie byłby dobry pomysł. –puściłam mu oczko.
-Możemy już
iść?
-Tak.
–wzięłam tylko małą kopertówkę, do której wsadziłam telefon i kilka bzdet i
znów opuściliśmy hotelowy pokój.
Przed
wyjściem czekała już na nas taksówka, która zawiozła nas do centrum. Przemknęliśmy
z Louisem przez kilka ulic, znajdując się tym samym w bardzo miłej restauracji.
W środku było bardzo mało ludzi, więc mieliśmy więcej swobody niż zwykle. W
końcu mogłam trochę pobyć z Louisem, ostatnimi czasy naprawdę mi tego brakuje…
Mój chłopak,
jako gentelman odsunął moje krzesło, pozwalając mi usiąść. Po chwili zamówił
dla nas danie oraz po lampce wina. Siedzieliśmy w restauracji do późnego
wieczora, bo było cudownie. Około 22 wyruszyliśmy na spacer wąskimi uliczkami w
centrum Paryża. Myślałam, że takie znajdę tylko w Wenecji, może w Rzymie, ale
tutaj też są. Wygląda to na serio idealnie. Małe lampeczki pozawieszane na
budynkach dookoła i od dziwo żadnej żywej duszy w pobliżu. Świetna atmosfera. Szliśmy
trzymając się za ręce, kiedy nagle Louis się zatrzymał.
-Coś nie
tak? –zapytałam, spoglądając na niego.
-Kocham cię.
–szepnął mi do ucha –I chcę, żeby wiedział o tym cały świat! –zaczął się drzeć.
-Nie żartuj
sobie, oni już śpią. –zaśmiałam się.
-Kocham
Lizzie McClair! –krzyknął, a jego echo przeszło przez całą uliczkę, na której
właśnie się znajdowaliśmy.
-Ciszej
palancie! –w jednym z okien kamienic pojawił się mężczyzna.
-Spokojnie,
ja go uciszę –powiedziałam, znów szukając wzrokiem Louisa –swoim sposobem. –dodałam,
składając na jego ustach namiętny pocałunek.
-Twoje
sposoby bardzo mi się podobają. –powiedział, przerywając pocałunek.
-Kocham cię.
–nieco zmieniłam temat, wracając do poprzedniego zajęcia.
-Wiesz, że
chcę spędzić z tobą resztę moich dni? –zapytał, kiedy ni stąd ni z owąd z nieba
zaczął padać deszcz.
-I jeden
dzień dłużej. –mimo, że dopiero zaczęło padać, już byłam cała mokra. Wcale mi
to nie przeszkadzało, bo pocałunek z Louisem na środku jednej z paryskich
uliczek, w strugach deszczu, to najlepsze zakończenie wakacji, jakie mogłam
sobie wyobrazić.
* * *
Wiem, że jest krótki, ale to i tak koniec. Postanowiłam nie męczyć się i zakończyć tego bloga. Nie chcę pisać na siłę, bo moim zdaniem nie ma to sensu. Tak więc wielkie dzięki wszystkim, którzy czytali te wypociny, a co ważniejsze je komentowali. Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za tą decyzję.
Jeszcze raz jedno wielkie MASSIVE THAK-YOU.
Jeśli chodzi o coś nowego; MOŻE zacznę publikować nowe opowiadanie pod adresem DayDream-With-1D.blogspot.com ale powtarzam, to nic pewnego. Mam już kilka rozdziałów, ale chcę sprawdzić, czy dam radę nabazgrać więcej i jakoś rozwinąć tę historię.
Tyle z ogłoszeń duszpasterskich, było mi bardzo miło przez te ostatnie kilka miesięcy się z Wami tutaj spotykać i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy XD.
Lots of love! xxxx
środa, 26 września 2012
Dwadzieścia pięć
*29
sierpnia*
Wszystko
idzie zgodnie z planem, od rana siedzę u chłopców, pomagając im w
przygotowaniach do imprezy. Liam jest u rodziców, wróci popołudniu, ale
‘niestety sam z siebie’ zgubił klucze od domu, a nas w nim ‘nie będzie’.
Danielle weźmie go więc do wesołego miasteczka, a wieczorem razem dołączą do
naszej imprezy. Oczywiście, można było zrobić bibę na cały Londyn, ale w sumie
wolimy bawić się w swoim towarzystwie, więc nie ma większego problemu. Tylko
Niall marudzi, bo stwierdził, że jeśli zarezerwowalibyśmy jakiś lokal, to
dostałby lepsze jedzenie… Tak, tak, to tylko Niall.
-Mamy
wszystko? –zapytałam.
-Tak.
–odpowiedzieli chórem.
-Dan i Liam
przyjdą za jakieś dwie godziny. Ja idę się przebrać, a wy postarajcie się tego
nie rozpieprzyć w tym czasie. –spojrzałam na nich, zmrażającym wzrokiem
–Idziesz ze mną? –zwróciłam się do Lou. Ten tylko przytaknął, od razu podnosząc
swój zad z kanapy. Wyszliśmy z domu chłopców, kierując się do nas (aaaa, bo Wy
nic nie wiecie, wprowadziłam się do Louisa dokładnie trzy dni temu).
Wcisnęłam na
siebie srebrną, połyskującą sukienkę, dobierając do tego zwykłe, czarne
szpilki. Oczywiście wzięłam na zmianę jakieś balerinki, bo w moich obecnych
butach pewnie i tak nie wytrzymam dłużej niż dwie godziny.
-Jesteś już
gotowa?! –usłyszałam, jak drze się z dołu. Nie miałam zamiaru odpowiadać mu
krzykiem, dlatego poprawiłam to, co musiałam w makijażu i po chwili zeszłam do
Louisa.
-Musisz tak
krzyczeć? –zapytałam.
-No nie
wiem… Żartuję, wiesz, że wyglądasz pięknie?
-Nie.
-To właśnie
daję ci to do zrozumienia. –podszedł bliżej i złączył swoje wargi z moimi.
-Powinniśmy
już się zbierać. –powiedziałam, odklejając się od niego.
-Chodźmy w
takim razie. –chwycił kluczyki z komody.
-Jedziemy
samochodem? –zapytałam zdziwiona.
-Taaak.
–odpowiedział niepewnie. Od razu wiedziałam, że coś knuje.
Liam i
Danielle przyszli punktualnie o 19. Oczywiście, mieliśmy wspólnie krzyknąć
jedno wielkie ‘niespodzianka’, ale jeśli Horan trzyma paluszki w ryju, Zayn już
nie ogarnia, bo trochę wypił, a Harry próbuje go uspokoić, sami pomyślcie, czy
to wypaliło. Nie powinnam była zostawiać ich samych, jednocześnie obarczając
jakże trudnym zadaniem niczego nie zepsucia…
-To miało
wyglądać inaczej. –powiedziałam przepraszająco, ściskając Liama –Wszystkiego
najlepszego!
-Sto lat,
stary. –Louis też go przytulił.
-Dziękuję
wam, jesteście wspaniali. –szeroko się uśmiechnął, rozglądając się dookoła.
-Oo, Liam,
już jesteś! –skapnął się Niall –Niespodzianka! –krzyknął, po czym chyba się
domyślił, że źle u niego z refleksem.
-Liam?! –tym
razem Harry –Najlepszego stary! –przyszedł go ściskać –Sorki za Zayna, ale on
chyba nie będzie w stanie złożyć ci życzeń…
-Dzwonił do
mnie rano, ewentualnie mu wybaczę. –powiedział, cały czas uśmiechnięty Liam.
Po końcowym
uściskaniu się i złożeniu Liamowi życzeń przyszedł czas na prezent i tort. Liam
chyba faktycznie nie spodziewał się, że dostanie moją słynną ‘maszynkę’, bo w
jego oczach momentalnie pojawiły się iskierki. Zaczął ściskać każdego po kolei,
nawet leżącego pod stołem Zayna.
Około
północy głos zabrał mój chłopak.
-Chłopcy
było nam naprawdę miło, tak Zayn z tobą też. –zaśmialiśmy się –Będziemy się już
zbierać… Harry wam wszystko opowie. –uśmiechnął się do nich i podał mi rękę,
chcąc tym samym, bym wstała z kanapy.
-Dziękuję
wam jeszcze raz, jesteście świetni. –Liam wstał za nami, po czym pocałował mnie
w policzek i przybił piątkę Louisowi.
-Nie ma
sprawy stary, widzimy się niedługo.
-Jasne, na
razie. –pomachał nam, po czym razem z Lou, wyszliśmy z domu.
-Gdzie mnie
zabierasz? –zapytałam.
-Mówiłem coś
o niecnym planie? To właśnie go realizuję! –wziął mnie na ręce.
-Nie, nie,
nie żartuj sobie i odstaw mnie na ziemię. –oczywiście nie posłuchał mnie i
doniósł do zaparkowanego kilka metrów dalej samochodu.
-Przebierz
buty, będzie ci wygodniej. –puścił mi oczko.
-Pooo cooo?
-A pooo
tooo. –odpowiedział w moim stylu.
-Nie
denerwuj mnie Tomlinson.
-Oj
przebierz po prostu te buty i już nie marudź. –nie miałam zamiaru dłużej się z
nim sprzeczać, dlatego wyciągnęłam z torby baleriny i wsunęłam je na nogi.
Po około pół
godzinie Louis zaparkował na parkingu dobrze znanego mi miejsca –lotniska
Heathrow. Co my tu ludzie robimy?
-Idziemy. –odpowiedział
na pytanie, które sama sobie zadałam w myślach.
-Oglądać
samoloty?
-Nie, lecieć
samolotem kochanie. –uśmiechnął się.
-Chcesz gdzieś
lecieć? Teraz, o pierwszej w nocy?
-Dla
ścisłości jest za dwadzieścia pierwsza, a co do twojego pytania, tak, chcę
lecieć z tobą, do Francji.
-Jak to do
Francji? –zapytałam zdziwiona.
-Możemy już
iść? Spóźnimy się na lot. –powiedział, otwierając drzwi od samochodu. Zrobiłam
to samo, bo byłam ciekawa, co stanie się później. Louis wyciągnął jeszcze z
bagażnika walizkę, która jakimś dziwnym trafem się tam znalazła. Zamknął
samochód i chwycił mnie za rękę, prowadząc do wejścia.
Bez zbędnych
rozmów od razu udaliśmy się na odprawę, po czym gotowi byliśmy wejść na pokład.
Usiedliśmy
na wyznaczonych miejscach.
-Chcę cię
tylko przeprosić za to, że będziemy tam tylko jeden dzień, ale oboje niedługo
wracamy do pracy…
-Zdecydowanie
będzie to najlepszy dzień w moim życiu, nie musisz mnie przepraszać. –posłałam
mu ciepły uśmiech.
-Prosimy
zapiąć pasy, za chwilę samolot wystartuje. –i znowu start, którego tak nie
lubię. Louis doskonale o tym wie, więc pewnie dlatego poczułam, że ściska moją
rękę.
-Nie bój się.
–wyszeptał mi na ucho, po czym słodko się uśmiechnął.
Kiedy
możliwe było już odpięcie pasów, ułożyłam się wygodnie w fotelu, po chwili
zasypiając. Nie było to dziwne, bo w normalnej sytuacji przewracałabym już się
na drugi bok w swoim łóżku.
-Przepraszam
państwa. –usłyszałam miły, kobiecy głos – Za dziesięć minut wylądujemy w…
-Tak,
dobrze. –zerwał się Louis –Dziękujemy.
-To nie było
miłe, mogłeś jej nie przerywać.
-Tak, tak i
już byś wiedziała, gdzie jesteśmy. Nie ma tak McClair.
-Nie po nazwisku
Tommo. –pouczyłam go.
‘Serdecznie
dziękujemy za miły lot. Zapraszamy do ponownego skorzystania z usług British
Airways.’ Taki napis pojawił się na monitorze, po czym mogliśmy opuścić pokład.
Odebraliśmy
bagaż, po czym cały czas trzymając się za ręce opuściliśmy lotnisko. Louis
otworzył bagażnik taksówki i wsadził do niego walizkę, a ja mogłam zająć
miejsce na tyle pojazdu.
-Tutaj ma
pan adres hotelu. –Louis podał kierowcy karteczkę, siadając koło mnie.
-Jesteśmy w
Paryżu geniuszu. –powiedziałam, spostrzegając Wieżę Eiffla.
-Na twoim
miejscu myślałbym o Paryżu od samego początku. –wytknął mi język.
-Nie bądź
taki mądry. –powtórzyłam jego gest.
-Jesteśmy na
miejscu, należy się 30 euro. –przerwał nam kierowca.
-Proszę.
–Louis wręczył mu pieniądze, po czym mężczyzna pomógł nam wypakować bagaż. Taksówka
odjechała, zostawiając nas pod hotelem.
-Tu śpimy?
–zapytałam, zdążając się już skapnąć, że hotel, w którym mieliśmy się zatrzymać
ma chyba z milion gwiazdek. Nie spaliśmy w takim nawet na trasie…
-Coś ci nie
pasuje?
-Nie za dużo
dla mnie robisz? –zapytałam, spoglądając na niego bokiem, po czym
przekroczyliśmy próg hotelu.
-To tak
jakbyś zapytała, czy nie za bardzo cię kocham. –pocałował mnie w głowę –Wiesz,
że mnie na to stać, kocham cię.
-Zdecydowanie
jesteś dla mnie za dobry.
-Witam, mam
rezerwację na nazwisko Tomlinson.
-Witamy
serdecznie, tak, zgadza się pokój numer 517. Tutaj jest karta. Wszystkie
płatności zostały dokonane. Życzą sobie państwo czegoś jeszcze? –zapytała
recepcjonistka.
-Nie,
dziękujemy. –Louis odebrał klucz od pokoju i czym prędzej ruszyliśmy do windy.
Moim oczom ukazał się przedpokój, z którego
jeden próg prowadził do salonu, później drzwi, pewnie do sypialni i drugie,
podejrzewam, że te, od łazienki. Czym prędzej zrzuciłam torbę z ramienia i
udałam się do salonu, z którego widok rozciągał się chyba na cały Paryż i
oczywiście Wieżę Eiffla, mieniącą się na mnóstwo innych kolorów. Wszystko
wyglądało jak z bajki. Naprawdę nie mogłam uwierzyć, że jestem w mieście
zakochanych z najważniejszą osobą w moim życiu.
-Wiesz, że
cię kocham? –odwróciłam się, spoglądając na Louisa. Tylko się uśmiechnął, po
czym podszedł i namiętnie mnie pocałował.
Jako że
zegarek wskazywał 3.10 w nocy, nie pozostało nam nic innego, jak wziąć prysznic
i pójść spać. Razem z Louisem postanowiliśmy ‘nie marnować wody i czasu’,
dlatego wykąpaliśmy się razem, później także razem lądując w sypialni.
* * *
Tak więc mamy przedostatni rozdział, bo potem najprawdopodobniej blog zostanie zawieszony...
Dodaję teraz, bo znając życie jak wrócę ze szkoły to nie będę miała na to siły. Mam nadzieję, że się podoba :)
Do później ;*
niedziela, 23 września 2012
Dwadzieścia cztery
-W końcu
wolność. –powiedziałam, wdychając świeże powietrze zaraz po opuszczeniu murów
szpitala.
-Pewnie ci
tego brakowało, hm? –zapytała Tamara, która wcale nie jest wredną jędzą jak się
okazało. Po głębszym zapoznaniu się z tą kobietą naprawdę można stwierdzić, że
jest miła.
-I to jak.
–odpowiedziałam, cały czas rozkoszując się promykami słońca, które oświetlały
moją twarz.
-To teraz
czas na to, żebyś w końcu wróciła do domu. –powiedział tata, pakując do
bagażnika torbę, którą miałam ze sobą w szpitalu.
-Za tym
miejscem też tęsknię. –odpowiedziałam uśmiechnięta, wchodząc na tył samochodu.
Po około
dwudziestu minutach zawitaliśmy do domu, w którym nic, a nic się nie zmieniło.
Zdjęcia cały czas stały na tej samej komodzie w przedpokoju, na sofie milion
poduszek, każda z innej beczki i na ścianie w korytarzu wielki portret mamy.
Wszystko po staremu. Stęskniłam się za domem bardziej przez ostatnie niecałe dwa
tygodnie, niż jak nie było mnie prawie miesiąc podczas trasy. Czym prędzej
udałam się do siebie na górę sprawdzić, czy mój pokój jest cały. Nic,
kompletnie nic się nie zmieniło, oprócz tego, że na moim łóżku siedział… nikt
inny jak Louis. Mimowolnie się uśmiechnęłam i spojrzałam na niego z
niedowierzaniem.
-Co tu
robisz? –zapytałam.
-Stęskniłem
się. –wstał i wyciągnął zza pleców mały bukiecik kwiatów –To dla ciebie.
-Dziękuję, –podeszłam bliżej, zakładając mu ręce na szyi –jesteś kochany. –jeszcze bardziej
wystawiłam ząbki, po czym pocałowałam go.
-Louis, Liz?
–usłyszałam za sobą pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły –Zejdźcie
na obiad.
-Wiesz, że
Lou tutaj jest? –zapytałam zdziwiona.
-Myślałaś,
że wszedł przez okno? –zaśmiał się –Dałem mu klucze, więc podejrzewałem, że
będzie na ciebie czekać. Zejdźcie na obiad. –puścił mi oczko, po czym opuścił
mój pokój, zamykając drzwi.
-Już nawet
klucze dostałeś, no no, mój tata musi cię naprawdę lubić. –zrobiłam minę
uznania, cały czas patrząc mu w oczy.
-Urok
osobisty. –poruszył brwiami, ‘zarzucając’ grzywą.
-Zejdź na
obiad zamiast gadać bzdury. –odwróciłam się na pięcie i udałam w stronę drzwi.
-Ewentualnie
mogę to dla ciebie zrobić. –usłyszałam głos za sobą, a po chwili dołączył już
do mnie, obejmując w talii.
-Mam
nadzieję, że lubicie zapiekankę ziemniaczaną. –powiedziała Tamara, stawiając
owe danie na środku stołu.
-Bardzo.
–odpowiedziałam razem z Louisem, po czym spojrzałam na niego, jak na głupka.
Dlaczego on zawsze czyta mi w myślach?
-Siadajcie
kochani. –powiedział tata, kładąc Alice do jej krzesełka. Zajęliśmy więc
miejsca przy stole, żeby już po chwili zajadać się przepyszną zapiekanką
Tamary.
-Macie
jakieś plany na wakacje? –zapytała Tamara, ocierając kąciki ust, w których
ciągle znajdowały się resztki zapiekanki.
-Właśnie,
przecież nigdzie nie byliście, poza trasą w USA, cały czas siedzicie w domu.
–dodał tata.
-Tak, tak.
Siedziałam cały czas w domu, grając w gry komputerowe, nie sądzisz? –zapytałam
sarkastycznie, zmrażając ojca wzrokiem.
-W każdym
bądź razie powinniście trochę odpocząć. Należy wam się. –dodała Tamara.
-Do końca
wakacji mamy jeszcze trochę czasu i mam niecne plany w stosunku do twojej
córki, ale o tym porozmawiamy kiedy indziej na osobności. –przeniosłam na niego
wzrok unosząc brwi. -Nawet
nie myśl o tym, że ci powiem. –puścił mi
oczko, wracając do zapiekanki.
-Będę już
leciał, zobaczymy się jutro? –zapytał, zakładając buty.
-Tak,
pójdziesz ze mną do galerii kupić prezent dla Liama? –zapytałam, opierając się
o ścianę.
-Wymyśliłaś
już, co mu kupimy?
-Myślałam o
tej całej maszynce do beat-boxu. –spojrzałam na niego z niewyraźną miną.
-Tak kochanie,
maszynka, masz rację. –słodko się uśmiechnął, podchodząc do mnie –Zadzwonię
później i porozmawiamy jeszcze. A tym czasem zacznij pakować swoje manatki i
pamiętaj, że nie odpuszczę ci wspólnego mieszkania.
-Nie
rozmawiałam jeszcze z tatą…
-Porozmawiaj
z nim jak najszybciej, hm? –‘przycisnął’ mnie do ściany.
-Chyba serio
masz wobec mnie jakieś niecne plany… -powiedziałam, udając przerażenie.
-I to jak…
-cwaniacko się uśmiechnął, lekko muskając moje usta –Przepraszam, ale naprawdę
muszę już iść. –powiedział, robiąc smutną minkę.
-Kocham cię.
–szepnęłam mu do ucha na pożegnanie, po czym pomachałam, kiedy przekroczył próg
furtki.
-Kotku,
możemy porozmawiać? –usłyszałam pukanie do drzwi, po czym do pokoju wszedł
tata, z gorącą czekoladą na tacce.
-Jasne,
wchodź. –od razu zrobiłam mu miejsce koło siebie na parapecie, gdzie
zmieściłoby się pewnie jeszcze z dziesięć osób.
-Na pewno
nie masz do mnie żalu o to, że Tamara mieszka z nami? –zapytał, wręczając mi
jeden z kubków.
-Rozmawialiśmy
już o tym. Jeśli sądzisz, że jest tego warta i naprawdę ci na niej zależy, to
ja nie będę robiła żadnych problemów. Po drugie muszę ją bliżej poznać, a na
razie bardzo dobrze nam idzie. Wcale nie jest taka zła. –uśmiechnęłam się.
-Dziękuję
ci, jesteś wielka. –pocałował mnie w czoło.
-Teraz ja
mam do ciebie sprawę… -zaczęłam niepewnie.
-Mów. –upił
łyk ze swojego kubka.
-Lou
zaproponował mi, żebym się do niego wprowadziła… -spojrzałam mu w oczy –Ale nie
chcę, żebyś pomyślał, że to tylko ze względu na Tamarę. –dodałam pospiesznie,
żeby tak nie pomyślał.
-To jest
twoja decyzja kochanie, ja nic do tego nie mam. Jesteś już pełnoletnia i takie
sprawy należą tylko i wyłącznie do ciebie. –powiedział, spuszczając głowę
–Miałem jednak rację, że niedługo się wyprowadzisz, co? –zapytał, smutno
uśmiechając się pod nosem.
-Pamiętaj,
że ja nadal będę twoją małą córeczką, nie ważne, czy tego chcesz, czy nie.
–uśmiechnęłam się, przytulając go.
-Oczywiście,
że chcę. Nie myślałem, że tak szybko podejmiesz taką decyzję, ale wiem, że kochasz
Louisa, a on to odwzajemnia. Cieszę się, że go spotkałaś. –jeszcze szerzej się
uśmiechnęłam.
-To twoja
zasługa, najlepszy managerze na świecie. –odwzajemnił mój uśmiech, jeszcze
bardziej obejmując mnie ramieniem.
-Pójdę do
Alice, śpij dobrze. –ponownie pocałował mnie w czoło i oddalił się, ponieważ
dało się usłyszeć płacz małej. Dopiłam do końca czekoladę i po powrocie z
łazienki, gdzie musiałam umyć zęby już drugi raz tego wieczora, położyłam się
do łóżka. Niestety kiedy moje powieki zamknęły się, a ja odpływałam do krainy
snów, ktoś bezczelnie musiał mi przeszkodzić, wysyłając sms.
‘Od: Harold :
Jutro,
11.00, u Ciebie, jedziemy kupić Liamowi ‘maszynkę’ do beat-boxu ;) Twojego
księcia nie będzie, bo urządza Wasze nowe mieszkanko. Mała przygotuj się na
zakupy z Haroldem! Do jutra! Xx’
Nic mu nie
odpisałam, bo nie ważne, co umieściłabym w wiadomości, nasza rozmowa ciągnęłaby
się w nieskończoność. Wróciłam więc do poprzedniego zajęcia, w końcu mogąc
porządnie wyspać się we własnym łóżku.
-Kochanie
Harry do ciebie. –usłyszałam Tamarę zza drzwi.
-Nieee, ja
śpię. –powiedziałam, przykrywając głowę poduszką.
-Ja się tym
zajmę. –powiedział Harold, po czym usłyszałam tylko zamykanie drzwi –Wolisz,
żebym cię spoliczkował, czy woda z wazonu na głowę?
-Czemu nie
dasz mi się wyspać?
-Pisałem wczoraj,
że punkt jedenasta u ciebie jestem. Jest jedenasta dwa, a ty cały czas leżysz w
łóżku, wstajemy śpiąca królewno. –ściągnął ze mnie pościel, po czym dostał
poduszką w twarz.
-Wyjdź, zły
człowieku. –powiedziałam, siadając na łóżku.
-Za dziesięć
minut na dole. –cwaniacko się uśmiechnął, opuszczając mój pokój. Niechętnie
wstałam z łóżka, wyciągając z szafy pierwszy, lepszy t-shirt i wciągając na
siebie jeansowe szorty. Wpadłam jeszcze do łazienki, ogarnąć swoją twarz,
wytuszowałam rzęsy, umyłam zęby i zeszłam na dół.
-Śniadanie?
–zapytała Tamara.
-Nie, bo
Harry się wścieknie. –wystawiłam mu język –A gdzie tata? –zapytałam, zakładając
już trampki.
-Musiał
jechać na chwilkę do studia po twoje nagrania, powinien niedługo wrócić.
–ciepło się uśmiechnęła.
-Jasne, ja
powinnam wrócić popołudniu, chociaż z nimi nigdy nie wiadomo… Jakby coś, to dzwońcie.
-Pewnie,
bawcie się dobrze.
-Dziękuję,
pa. –powiedziałam, udając się do wyjścia.
-Dowidzenia.
–dodał Harry, udając się za mną.
-Liz, Harry!
Mogę zdjęcie? –zapytała jakaś dziewczyna, stojąca pod furtką.
-Jasne.
–odpowiedział uśmiechnięty Harry, po czym wziął aparat tej małej i zrobił
naszej trójce zdjęcie.
-Dziękuję,
jesteście świetni, kocham was. Pozdrówcie resztę chłopców.
-Jasne,
dzięki kochanie. Niestety musimy już jechać, pa. –powiedziałam, machając jej,
jednocześnie zajmując miejsce w samochodzie Hazzy.
-Od kiedy
jesteś taka miła? –zapytał.
-Ja zawsze
jestem miła Harold.
-Chyba nie w
stosunku do mnie.
-Widocznie
sobie nie zasłużyłeś. –powiedziałam, wzruszając ramionami.
Po niecałych
dwudziestu minutach dojechaliśmy do centrum handlowego, gdzie znajdował się
największy sklep muzyczny w Londynie. Harry zaparkował samochód blisko wejścia
i już po chwili staliśmy przed półkami pełnymi ‘maszynek’, jak ja to nazwałam.
-Znasz się
na tym? –zapytałam.
-Chyba
lepiej zapytajmy kogoś o pomoc… -uznał Styles.
- Też tak myślę.
–zgodziłam się, prosząc o pomoc jednego ze sprzedawców. Doradził nam w niecałe
dziesięć minut, a my, razem z Harrym, jako że nie bardzo się na tym znamy,
wybraliśmy to, co kazał ten koleś. Mam nadzieję, że chociaż Liamowi się
spodoba, bo ja nawet nie wiem, jak to włączyć…
* * *
Nie wiem, co się dzieje, ale przez ostatnie kilkanaście dni nic nie napisałam. Na przód napisane są dwa rozdziały, więc jeśli sytuacja dalej będzie się ciągnąć, po prostu je dodam i zawieszę bloga. Nie mam zamiaru usprawiedliwiać się nauką, bo spójrzmy prawdzie w oczy, nawet jeśli powiem Wam, że muszę się uczyć to i tak tego nie zrobię XDD. Tak więc, jeśli coś nabazgram to od razu dam Wam znać, jeśli nie, to tak jak już mówiłam zawieszę bloga.
@proveyouloveme ;*
środa, 19 września 2012
Dwadzieścia trzy
-Kochanie
chciałbym, żebyś kogoś poznała… -tata spojrzał na mnie z niecodzienną powagą
–To jest Tamara, –do sali weszła kobieta o długich, ciemnych włosach, w wieku
podobnym do mojego taty –spotykamy się już od jakiegoś czasu, ale nie chciałem
nic tobie mówić, żeby nie zapeszać…
-Cześć
kochanie, George dużo mi o tobie opowiadał. –podeszła do mnie, po czym mocno uścisnęła.
-Ja za to
nic o pani nie słyszałam. –powiedziałam zrezygnowana, uwalniając się z jej
uścisku.
-Nie martw
się, będziemy miały dużo czasu, żeby się poznać. –ciepło się uśmiechnęła. Może
wcale nie jest taka zła… - Tymczasem muszę już iść, bo czekają na mnie w
biurze, przykro mi, że nie mogę dużej z wami zostać. Kochanie ty wracaj do
zdrowia. –pocałowała mnie w policzek, po czym wykonała taki sam gest w stronę
taty i opuściła pomieszczenie.
-Długo to
przede mną ukrywałeś?
-Kochanie
znam Tamarę już od ponad półtora roku, spotykamy się od kilku tygodni, naprawdę
nie chciałem tego zapeszyć, przepraszam, że wcześniej nic tobie nie
powiedziałem… Mam jeszcze jedną wiadomość… -powiedział, spuszczając głowę.
-Mów, już
mnie chyba nic nie zdziwi.
-Tamara się
do nas wprowadzi. –jak najszybciej odpowiedział, po czym znów spuścił głowę.
-Jak to się
wprowadzi? -wyszczerzyłam oczy.
-Przyniesie
wszystkie swoje rzeczy i poukłada w naszym domu.
-Nie jest mi
teraz do śmiechu. Wiem, co to przeprowadzka, jasne? Szkoda tylko, że nie
potrafisz skonsultować takich spraw ze mną. Jakaś obca baba będzie się panoszyć
w naszym domu, a ty nie raczysz mi nic o tym powiedzieć.
-Nie mów tak
o niej. –podniósł głos.
-Taka jest
prawda. Jeśli myślisz, że ona zastąpi mi mamę to nawet o tym nie myśl.
-Wiem, że
nikt nigdy nie będzie w stanie zastąpić ci matki, ale to chyba nie znaczy, że
ja nie mogę ułożyć sobie życia. Pomyśl, czy mama chciałaby, żebym do końca
swoich dni był sam. Ty pewnie niedługo się wyprowadzisz, a mi pozostanie opieka
nad Alice. Nie rozumiesz, że też mogę być szczęśliwy?
-Nic takiego
nie powiedziałam. Mógłbyś tylko łaskawie wcześniej powiadomić mnie o tym, że
będę musiała się tobą dzielić. Nie rozumiesz, że ja w ogóle nie znam tej
kobiety?
-Kochanie
poznacie się i na pewno ją polubisz.
-Tato,
mogłyśmy poznać się przed tym, jak razem zamieszkamy. Wiedz, że ja na razie nie
chcę być z nią pod jednym dachem.
-Liz, nie
karz mi wybierać miedzy tobą, a nią.
-A jeśli bym
kazała, to co? Wybrał byś ją, tak? –rozpłakałam się jak małe dziecko.
-Nie
kochanie, wybrałbym ciebie, bo nigdy, przenigdy nie wybaczyłbym sobie gdybym
stracił drugą najważniejszą kobietę w moim życiu. Tamara też nigdy nie zajmie w
moim sercu takiego samego miejsca, jak mama. I z pewnością nigdy nie pokocham
nikogo tak, jak mamę. Daj jej jedną szansę, ona naprawdę chce cię poznać…
-usiadł koło mnie, obejmując mnie ramieniem. Po chwili zastanowienia, zgodziłam się jednak
bliżej poznać partnerkę mojego ojca, prosząc, by razem przyjechali jutro po
wypisaniu mnie ze szpitala. Tata wyraźnie ucieszył się z mojej decyzji, po czym
jednak zostawił mnie samą w sali, gdzie czekałam na siedzącego w bufecie
Louisa. Czekałam pięć minut, potem następne pięć, potem jeszcze jedną piątkę,
aż w końcu nie wytrzymałam i wysłałam mu sms’a:
‘Do: Misiek
<3
Tęsknię za
Tobą, mógłbyś w końcu przyjść :(‘
Nie musiałam
długo czekać na odpowiedź, bo po kilku chwilach przy moim łóżku znalazł się
Lou.
-Twojego
taty nie ma? –zapytał zdziwiony.
-Nie,
przedstawił mi moją nową mamę, a potem gdzieś poszedł.
-Kogo ci
przedstawił?
-To co
słyszałeś. Wprowadzi się do nas jakaś baba, o której nic, kompletnie nic nie
wiem. Powiedział mi o tym dzisiaj i myśli, że wszystko w porządku.
-Jak to?
–ciągnął zdziwiony swoje pytania.
-Louis, nic
nie zrozumiałeś z moich wypocin?
-Nie no, nie
o to chodzi. Nie zapytał nawet, czy się zgadzasz?
-Nie. Ugh,
najlepiej od razu się wyprowadzę.
-Wprowadź
się do mnie. –zajął miejsce koło mnie.
-Hahaha, mam
mieszkać z pięcioma głupolami, którzy nie umieją po sobie sprzątać?
-Nie,
zamieszkaj u MNIE, –zaakcentował to słowo –będziesz musiała mieszkać tylko z
jednym głupolem.
-Jak to,
przecież mieszkasz z chłopcami? –w tym momencie przeszkodziło nam pukanie do
drzwi, w których znalazł się Harry z Alice na rękach oraz Niall.
-Pogadamy o
tym później. –Louis wyszeptał mi do ucha, jednocześnie wstając z miejsca.
-Cześć
choruszku. –usłyszałam Harrego.
-Cześć, jak
tam? –usiadłam na łóżku ‘po turecku’.
-Mała się
stęskniła. –odpowiedział, wkładając Alice na moje łóżko.
-Ooo, ja też
się stęskniłam. –odpowiedziałam, już bawiąc się z Alice.
-Za nami
też? –zapytał Niall.
-Jasne, że
tak. –posłałam mu ciepły uśmiech –Gdzie macie resztę?
-Zayn w
Bradford, Liam u rodziców, a my tu. –puścił mi oczko.
-Nie musicie
tutaj przychodzić. Na razie macie wolne, powinniście odwiedzić swoje rodziny i
przyjaciół. Przecież się na was nie obrażę. Niall jedź do Mullingar, sam
mówiłeś, że tęsknisz za rodzicami. Harry ty też powinieneś odwiedzić mamę.
-Oh nie
marudź tyle. –powiedział Harry.
-Nie pyskuj.
–odpowiedziałam, zmrażając go wzrokiem.
-Bo co?
-Bo jestem
od ciebie starsza, trochę szacunku. –poruszyłam brwiami.
-Nie kłócić
się dzieci, to ja jestem z was wszystkich najstarszy, słuchać mnie. –Louis
przerwał swoją zabawę z Alice, jednocześnie nas pouczając. Spojrzałam na niego
z miną ‘WTF’, znów wracając do układania klocków z małą.
-Powiedzcie
mi, co u was? Chcę już wyjść z tego cholernego szpitala i znowu spędzać z wami
każdą wolną chwilę. Już się tu duszę.
-Nie klnij
przy dziecku. –pouczył mnie Niall, zjadając już drugą paczkę chipsów.
-Przepraszam.
Odpowiedz na pytanie, zamiast mnie pouczać.
-Nic nowego,
od jakiegoś tygodnia wszystko wygląda tak samo. Ja cały czas jem, a Harry
opiekuje się Alice. Louisa całymi dniami nie ma, bo jest tutaj, a Zayn i Liam
przedwczoraj wyjechali…
-Aaa… Zaraz,
jak to? Harry od tygodnia opiekuje się Alice? –zapytałam zdziwiona.
-Taaak. –odpowiedział
niepewnie.
-A co w tym
czasie robi mój ojciec?
-No nie
wiem, pewnie siedzi tutaj.
-Widzisz go
gdzieś tutaj? –zapytałam ironicznie –Alice śpi u was?
-Nie, twój
tata wieczorem ją odbiera, a rano znów przywozi…
-Aaa, no to
już wszystko jasne…
-Co? –znów
ożywił się Louis.
-Jak to co?
Mój tata bywał tutaj codziennie, owszem, ale siedział ze mną koło dwóch godzin
dziennie, potem zostawaliśmy sami. Jeśli Alice całymi dniami była z Harrym, to
mój ojciec najwidoczniej wolał spędzić ten czas z panną Tamarą, nie uważasz?
-Liz, nie
przesadzaj, nie wiesz tego.
-Louis, on
jest z nią od paru tygodni, a powiedział mi to dziś. Serio myślisz, że on nie
był z nią? –uniosłam błagalnie brwi do góry.
-Nie wiem
tego. Ale ty też nie, więc może lepiej najpierw go o to zapytaj, zanim od razu
go osądzisz…
-Bronisz go?
-Nie, ale
mogłabyś pomyśleć, że twój ojciec może faktycznie czuje coś do tej kobiety. A
ty nawet jeśli bardzo byś chciała tego nie zmienisz. Tata cię kocha i na pewno
nie chce wybierać między tobą, a nią. Daj im obu szansę, bo jeśli
kiedykolwiek będziesz w ich sytuacji, raczej nie chciałabyś żeby ktoś z twoich
bliskich odtrącił kogoś kogo kochasz. –spojrzał mi głęboko w oczy, po czym
zrobiło mi się głupio, bo faktycznie ma rację.
-Przepraszam.
–wydukałam, po czym spuściłam głowę. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza.
-Kotku nie
mnie powinnaś przepraszać –uśmiechnął się, unosząc mój podbródek, jednocześnie
ścierając łzę z mojego policzka.
-Powiecie
nam, o co chodzi? –zapytał zdezorientowany Niall. Ja natomiast opowiedziałam mu
całą historię, po czym zarówno Horan, jak i Styles oznajmili, że muszą już iść.
Louis udał się z nimi do wyjścia, więc miałam okazję, żeby zadzwonić do taty.
-Halo?
-Przepraszam.
–powiedziałam przez łzy.
-Co się stało Liz?
-Tato
przepraszam, nie powinnam tego mówić.
-Nie Liz, to ja powinienem powiedzieć ci, co
czuję do Tamary wcześniej, a przede wszystkim zapytać cię, co sądzisz o jej
przeprowadzce. Porozmawiam z Tamarą jeszcze dziś i powiem, że przełożymy to na
późniejszy termin. Nie chcę, żebyś czuła się niekomfortowo.
-Tato… jeśli
jesteś pewien, że Tamara jest tego warta i jeśli naprawdę darzysz ją czymś
więcej, niż tylko przyjaźnią, to –wzięłam głęboki wdech –niech się do nas
wprowadzi…
-Liz nie musisz tego…
-Ale chcę.
–przerwałam mu – Zdałam sobie sprawę z tego, co czujesz i chcę, żebyś wiedział,
że poprę każdą decyzję, jaką podejmiesz.
-Kocham cię Lizzie.
-Ja ciebie
też tato. –zauważyłam, że do sali zbliża się Louis –Tato, muszę już kończyć.
Widzimy się jutro?
-Jasne, przyjadę po ciebie.
-Przyjedziecie
–uśmiechnęłam się sama do siebie.
-Przyjedziemy. –podejrzewam, że też się
uśmiechnął – Do jutra kochanie.
-Pa tato. –rozłączyłam się.
-Tata?
–zapytał.
-Tak.
-Wpadnie
dziś jeszcze?
-Nie, razem
z Tamarą przyjedzie mnie jutro odebrać.
-Myślałem,
że ja cię odbiorę… -powiedział zrezygnowany, siadając koło mnie.
-Niee, wrócę
z tatą, a ty w końcu pomieszkasz trochę z chłopcami. –słodko się uśmiechnęłam.
-Apropos mieszkania, co powiesz na propozycję wprowadzenia się do mnie?
-Jak to do
ciebie? Przecież mieszkasz z chłopcami.
-Mieszkam z
chłopcami, ale mam też swój apartament. Na razie nikt w nim nie mieszka, ale
niedługo możemy to zmienić. –puścił mi oczko.
-Chcesz ze
mną mieszkać? –zapytałam zdziwiona.
-Czemu się
tak dziwisz? Pytanie to, czy TY chcesz mieszkać ze mną?
-Jasne, że
chcę, tylko boję się, że jeśli zamieszkamy razem teraz, tata i Tamara pomyślą,
że zrobiłam to, żeby tylko z nią nie mieszkać…
-Liz nie
gadaj bzdur. Twój tata z pewnością nie jest osobą, która mogłaby tak pomyśleć.
Jutro jedziesz do domu, pakujesz się i pojutrze widzę cię u mnie. Jasne?
–uniósł brwi do góry.
-No może nie
pojutrze… Pobędę jeszcze kilka dni u siebie, a potem pomyślimy… -powiedziałam
niepewnie.
-Mówisz tak,
jak byś nie chciała na serio ze mną zamieszkać.
-Chcę i to
bardzo, tylko mi powiedz, czy nie robisz tego tylko ze względu na to, że nie do
końca chcę mieszkać z Tamarą?
-Kotku
–przytulił mnie –kocham cię i chcę z tobą mieszkać. Co oni dodają ci do obiadu,
że gadasz takie bzdury?
-Nie wiem,
sam ich zapytaj. –puściłam mu oczko jeszcze bardziej się w niego wtulając
–Wiesz, że cię kocham? –przemówiłam po kilku minutach ciszy.
-Ale tak
serio? –zapytał zdziwiony, po czym dostał ode mnie w łepetynkę.
-Tak, na
serio, serio. –uśmiechnęłam się, składając na jego ustach soczysty pocałunek.
* *
Przepraszam, że długo nie dodawałam, chwilowy brak weny...
Mam na szczęście napisany jeden rozdział do przodu, więc niedługo go dodam :)
Z ogłoszeń duszpasterskich tyle, że możecie mnie znaleźć na twitterze (@proveyouloveme):)
Tyle ode mnie :)
Paa xx
piątek, 14 września 2012
Dwadzieścia dwa
Policja
przesłuchiwała mnie przez jakąś godzinę, ciągle pytając, czy pamiętam coś
jeszcze oprócz huku i płaczu małej. Jak do cholery mam coś pamiętać, skoro
straciłam przytomność? Jedyne, co
jeszcze utkwiło mi w głowie to jak Louis ratuje Alice. Nic więcej.
Opowiedziałam
więc to, co pamiętałam funkcjonariuszom, po czym zarówno oni, jak i mój ojciec,
który był przy przesłuchaniu, opuścili salę. Po chwili dołączyli do mnie Louis
i Mark.
-Potrzebujesz
czegoś? –zapytał 'ten drugi'.
-Nie.
–odpowiedziałam, kiwając przecząco głową.
-W takim
razie ja będę już leciał. Dzwoń jakby co. –uśmiechnął się i podszedł pocałować
mnie w policzek. Po wykonaniu gestu, opuścił pomieszczenie.
-Nie mów, że
jesteś zazdrosny. –uniosłam brwi.
-Nie.
–odpowiedział, ciągle patrząc przez okno.
-Tak, tak.
–powiedziałam sarkastycznie, uśmiechając się pod nosem.
-A tak
serio, jak mógłbym nie być zazdrosny, jeśli ten koleś cały czas coś od ciebie
chce? –czułam, że cały czas leżało mu to na sercu – Kocham cię, więc chyba mam
prawo być zazdrosny, hm? –obrócił się w moją stronę.
Byłam z
początku trochę zszokowana, bo owszem, mówił, że mnie kocha, ale tylko wtedy,
gdy byłam nieprzytomna, albo jak nie do końca ogarnięta w sytuacji. Wstałam
więc, mimo tego, że lekarz nie koniecznie mi na to pozwolił i z całej siły go
przytuliłam. Znów poczułam zapach jego perfum i znów miałam wrażenie, że mogę
nazwać go moim.
-Wiesz, że
nie powinnaś wstawać. Wracaj do łóżka. –posłuchałam go, wracając do łóżka,
jednak nie położyłam się na nim, tylko usiadłam –Nie kazałaś mi tego robić, ale
znów chcę cię przeprosić…
-Louis… -na
serio jestem już zmęczona tymi jego przeprosinami.
-Nie,
poczekaj. –siadł naprzeciw mnie – Muszę to w końcu powiedzieć tobie prosto w
oczy. Jeszcze raz, naprawdę cię przepraszam. Nie powinienem tego robić, nawet
jeśli niewiadomo jak bardzo zależałoby mi na One Direction. Jestem największym dupkiem chodzącym po tej planecie
i zdaję sobie z tego sprawę. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że ten dupek cię kocha…
-A ja kocham
tego dupka .–uśmiechnęłam się i prawdopodobnie pierwszy raz wyznałam mu miłość.
Tak, to zdecydowanie był pierwszy raz, kiedy to powiedziałam.
-Słucham?-
zapytał niedowierzając.
-Też cię kocham
Louis i nie chcę cię stracić ponownie. –powiedziałam już prawie płacząc, on nic
nie odpowiedział, tylko wstał z krzesła i lekko mnie pocałował. Nagle przestał
i… ukląkł przed moim łóżkiem, chcąc otworzyć usta, ale w zamian otworzyły się
drzwi od sali. Stanął w nich tata.
-Nie będę
wam przeszkadzał.- powiedział zmieszany, widząc, co wyczynia Lou.
-Nie
poczekaj. Może chciałbyś to widzieć. – powiedział Louis– Elizabeth McClair czy
zostaniesz moją dziewczyną? – zapytał, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Tak- w
końcu przemówiłam– tak, zostanę. –uśmiechnęłam się i od razu zarzuciłam ręce na
szyi Louisa.
-No hej. –po
jakichś dwóch godzinach w szpitalu zjawili się wszyscy, oprócz Liama.
-No hej. –odpowiedziałam,
odbierając uścisk od każdego z nich.
-Jak się
czujesz? –zapytał Zayn.
-Lepiej.
–odpowiedziałam uśmiechnięta –A gdzie Liam?
-Pojechał na
lotnisko po Danielle. W sumie to dobrze, bo mamy sprawę.- Niall usadowił zadek
na moim łóżku.
-Tak, słucham.
–odpowiedziałam, krzyżując ręce na piersiach.
-Liam ma
niedługo urodziny… impreza już zaplanowana… tak przy okazji, jesteś zaproszona…
-zaczął przytakiwać po każdym wypowiedzianym ‘zdaniu’ –jest jeden problem…
-teraz też przytaknął.
-Nie macie
prezentu. –stwierdziłam stanowczo.
-Skąd ty to?
–zdziwił się Harry.
-Bo znam was
nie od dziś. –puściłam mu oczko –Macie jakiś pomysł?
-No właśnie
żadnego, ty jesteś od planowania prezentów. –powiedział Niall.
-Kto tak
powiedział? –uniosłam brwi.
-Harry. –Horanek
wskazał ręką na stojącego przy oknie Harolda.
-Styles? –spojrzałam
na plecy Harrego, bo nie raczył się odwrócić.
-Pomyślałem,
że zechcesz nam pomóc wybrać jakiś zacny prezent dla Liama, no ale jeśli nie,
to musimy poradzić sobie sami. –zrobił smutną minkę, w końcu się odwracając.
-Pomogę wam,
tylko najpierw muszę stąd wyjść, nie sądzisz?
-Oh to
świetnie –powiedział Zayn. Nic nie odpowiedziałam, tylko ciepło się
uśmiechnęłam –A kiedy cię stąd wypuszczą?
-Nie wiem
jeszcze. Najpierw chcą mi zrobić badania. Najwcześniej za dwa, trzy dni…
-W takim
razie załatwimy zakupy w przyszłym tygodniu, a ty masz tutaj dużo czasu, żeby
coś wymyślić. –Harry cwaniacko się uśmiechnął.
-Taa… Harry
gdzie masz Alice? –ktoś o niej zapomniał, coś?
-Zayn, gdzie
mamy Alice? –przeraził się Harold.
-Jest w
samochodzie. –odpowiedział, jak gdyby nigdy nic, wpatrując się w ekran telefonu
–Jezu, Harry ona została w samochodzie! –wydarł się, kiedy w końcu skapnął się,
co zrobił razem z Niallem i Harrym. Na szczęście taty nie było na razie w sali,
więc nie miał możliwości ich zabić.
Chłopcy
siedzieli u mnie do samego wieczora. W między czasie odwiedził nas także Liam,
razem z Danielle. Tyle razy o niej słyszałam, a dopiero teraz, w takich
okolicznościach mogłam ją poznać. Jest świetna i dobrze się dogadujemy. Od razu
znalazłyśmy wspólny język i kiedy już zaczęłyśmy rozmawiać, nie mogłyśmy
przestać.
Gdy chłopcy,
razem z tatą wyszli, zostałam sama w pustym, brzydkim pokoju. Po chwili
zasnęłam.
Rano gdy się
obudziłam przy moim łóżku siedział Louis. Uśmiechnęłam się do niego ciepło i
zmieniłam pozycję z leżącej do siedzącej.
-Cześć.
–powiedziałam –Długo już tu siedzisz?
-Hej, –pocałował mnie w policzek –jakieś dwadzieścia minut. –automatycznie spojrzałam
na zegarek, który wskazywał 7.17.
-Ty, Louis
Tomlinson, który najchętniej codziennie wstawałby o 15, przyszedłeś do mnie o 7
rano? –zapytałam zdziwiona.
-Tak.
–odpowiedział zdecydowanie, lekko się uśmiechając.
-Dlaczego?
-Nie wiem,
nie mogłem spać całą noc, a po drugie kocham patrzeć na twoją mordkę jak śpisz.
–mimowolnie się uśmiechnęłam, poklepując miejsce koło siebie, na znak, że ma
się koło mnie położyć. Posłusznie wstał z krzesła i zajął miejsce bliżej mnie.
-Ile razy
tak już patrzyłeś na moją mordkę? –zapytałam, kładąc się na jego ramieniu.
-Po jakimś
czasie przestałem liczyć –słodko się uśmiechnął.
-Mogę ci coś
powiedzieć?
-Wszystko.
-Kocham cię.
–powiedziałam, a on pocałował mnie w głowę.
-Nie martw
się, ja ciebie mocniej. Zapomniałem ci podziękować…
-Za co?
–zapytałam zdziwiona.
-Za to.
–odpowiedział, wyciągając kartkę z tylnej kieszeni swoich spodni. Otworzyłam ją
i ujrzałam słowa, które pisałam zaraz po tym, jak Louis był w moim ogrodzie,
rzucając kamienie w okno.
-Aaa… to.
Nic takiego. –spojrzałam na niego.
-To nic
takiego sprawiło, że się nie poddałem i nie przestałem wierzyć w to, że się
obudzisz. Kocham cię. –jeszcze mocniej objął mnie ramieniem, a ja tylko
wtuliłam się w niego, czując się najbezpieczniej na świecie. W tych także
ramionach kilka minut później zasnęłam.
* * *
poniedziałek, 10 września 2012
Dwadzieścia jeden
*Tydzień
Później *
Lizzie się
jeszcze nie obudziła, a dzisiaj mija już tydzień od wypadku. Lekarze mówią, że
to normalne. Zaczynam się coraz bardziej bać. Od tygodnia wraz z George ’m nie
opuszczamy szpitalnych murów. Chłopcy wpadają tak często, jak tylko mogą, ale
przecież mają swoje sprawy, więc nie będę ich obarczał moimi problemami. Harry
jako jedyny bywa tutaj codziennie, ale sypia w domu, w przeciwieństwie do mnie.
Naprawdę doceniam wszystko, co robią dla mnie chłopcy. Jest mi ciężko i chyba
każdy to widzi. Mogłem od razu sprzeciwić się Robowi i nie pakować się w żadną
sprawę z Eleanor. Może teraz Liz nie leżałaby w szpitalu i moglibyśmy być
szczęśliwi.
Dzisiaj był
kolejny dzień, kiedy siedzimy sami w tej sali. George poszedł na chwilkę po
kawę dla mnie i dla niego. Usiadłem na krześle, bliżej Liz.
-Lizzie
kolejny raz już cię przepraszam. Jeśli mnie słyszysz, proszę daj mi znak, żebym
się nie poddał. Kocham cię i nawet jeśli ty tego nie odwzajemniasz, daj mi
jakiś znak. – powiedziałem i złapałem ją za rękę, ponoć jeśli ktoś nieprzytomny
słyszy osobę mówiącą do niej, to ściska jej rękę. Nic się nie stało. Ze łzami w
oczach wstałem i spojrzałem przez okno.
-Proszę, już
więcej mnie nie przepraszaj. – usłyszałem lekki, słaby głos Liz. Jak najszybciej
odwróciłem głowę i ujrzałem ją lekko uśmiechniętą.
-Liz… jak
się czujesz?- zapytałem- Przynieść ci coś?
-Trochę boli
mnie głowa i w ogóle cała jestem obolała. Gdzie jest tata?
-Poszedł po
kawę, już go wołam.
-Lou
poczekaj...- zaczęła.
-Coś się
stało?- momentalnie byłem obok niej.
-Dziękuję.
-Za co?
–zapytałem zdziwiony.
-Że
poświęciłeś się dla mnie i poszedłeś uratować Alice. – powiedziała słabo.
Widząc to, udałem się do wyjścia, mówiąc, że za chwilkę wrócę.
-Przepraszam, mogłaby pani zajrzeć do Liz? Właśnie się
obudziła! –krzyknąłem w biegu do pielęgniarki, stojącej na korytarzu.
-George!
–zacząłem krzyczeć, wbiegając do bufetu.
-Co się
stało? –wstał zdenerwowany – Co
z Liz?
-Właśnie się
obudziła. –powiedziałem zdyszany –Chodźmy do niej.
-Tak, tak
jasne. –pośpiesznie odstawił kubek z kawą, nawet nie płacąc. Kobieta w bufecie
zaczęła krzyczeć, ale jak na razie mnie to nie obchodziło. Zapłacimy później,
Liz jest ważniejsza.
*Liz*
Po wyjściu
Louisa w mojej sali zjawiła się pielęgniarka, a za nią lekarz. Pośpiesznie
zaczęli mierzyć mi ciśnienie, ja natomiast niestety jeszcze nie do końca
ogarniałam, co się dzieje.
-Jak się
czujesz? –zapytał lekarz.
-Strasznie
boli mnie głowa. –odpowiedziałam, czując, że zaraz odpłynę.
-Spokojnie,
będzie dobrze. Patrz na mnie cały czas i nie zamykaj oczu. –siadł koło mnie,
podtrzymując moją twarz –Siostro… -już dalej nic nie słyszałam, bo widocznie
straciłam przytomność.
-Liz obudź
się, nie chcę cię znowu stracić. –słyszałam trzęsący się głos Lou.
-Louis?
–pytałam, z ciągle zamkniętymi powiekami, które wydawały się ciężkie jak dwie
cegły. Mimo to byłam ta tyle silna, by je podnieść i ujrzeć zapłakaną twarz
Lou.
-Lizzie,
słyszysz mnie? –przy łóżku nagle znalazł się tata.
-Tak, Louis
nie płacz, jestem tutaj. –lekko się uśmiechnęłam, co bardzo dużo mnie
kosztowało.
-Pójdę po
lekarza. –powiedział tata, oddalając się, jakby czytał mi w myślach.
-Liz, –Louis
siadł koło mnie, chwytając moją rękę –kocham cię i wiem, że jestem palantem.
Nie oczekuję od ciebie, żebyś mi wybaczyła, bo zdaję sobie sprawę z tego, że to
trudne i minie trochę czasu zanim znów mi zaufasz. –on też czyta w moich
myślach? Przecież kilka dni temu te same słowa układały się w mojej głowie…
-Chcę tylko, żebyś wiedziała, że cię kocham i nic tego nie zmieni. –skończył,
cały czas patrząc mi w oczy. Teraz nadeszła chwila, w której to ja powinnam coś
powiedzieć. Tak się natomiast nie stało, tylko uśmiechnęłam się przez łzy,
wykonując gest, na znak, że chcę, żeby Louis mnie przytulił. Tak też zrobił.
Ostatkami sił odwzajemniłam jego uścisk, będąc szczęśliwa z tego, co powiedział
przed chwilą, i z tego, że zrozumiał, co ja czułam, kiedy zobaczyłam go z
Eleanor –Nie płacz. –odezwał się w końcu, pewnie słysząc, jak szlocham.
-Przepraszam,
nie myślałam, że to kiedyś powiesz.
-Elizabeth,
wszystko w porządku? Jak się czujesz? –przerwał nam lekarz.
-Lepiej,
dużo lepiej. –powiedziałam, kiedy już odkleiliśmy się od siebie z Lou.
-Nie masz
żadnych zawrotów głowy, nic cię nie boli? –dopytywał.
-Nie.
–odpowiedziałam.
-W takim
razie, odpoczywaj. Jutro zrobimy dodatkowe badania. –posłał mi uśmiech, udając
się w stronę wyjścia.
-Panie
doktorze, –zwróciłam się jeszcze do niego –długo będę musiała tutaj jeszcze
zostać? –tylko się uśmiechnął, spoglądając na Louisa.
-Podejrzewam,
że chcesz wyjść jak najszybciej, ale jak już powiedziałem, że musimy zrobić
jeszcze kilka badań. Jeśli wszystko będzie dobrze, wypuścimy cię za dwa, trzy
dni.
-Dziękuję.
–odpowiedziałam, a ten pospiesznie wyszedł z sali. Przy moim łóżku natychmiast
zjawił się tata. Louis stał z boku, tylko lekko uśmiechając się pod nosem.
-Na pewno
wszystko dobrze? –pytał zaniepokojony.
-Tak tato.
–uspokoiłam go –Gdzie macie resztę?
-Alice jest
dziś u Harrego, bo opiekunka nie mogła przyjść. Reszta chłopców pewnie mu
pomaga. Mówili, że odwiedzą cię popołudniu.
-Wszystko w
porządku z Alice? Nic jej nie jest? Pamiętam tylko głośny huk, potem jak
niosłeś mnie, –spojrzałam na Lou – potem tylko wybuch.
-Wszystko w
porządku, Louis ją uratował. –powiedział tata, także patrząc na Lou.
-To nic
takiego, każdy by tak zrobił… -Tommo się zawstydził. Aww.
-Nie Louis,
raz ratujesz Lizzie, potem Alice, a potem znów Liz. Nie wszyscy by tak zrobili.
Wiem, że zarówno ty, jak i chłopcy znaczycie dla mojej córki coś więcej, niż
tylko koledzy po fachu. Jesteście już teraz przyjaciółmi rodziny, czy tego
chcecie, czy nie. –uśmiechnął się, podchodząc bliżej i podając mu rękę
–Dziękuję, za to, co dla niej zrobiłeś.
-Tato jestem
tutaj i nadal żyję, więc nie mów tak, jakbym była nieobecna, hm? –powiedziałam,
unosząc brwi.
-Jasne
kotku. Przynieść ci coś? –zapytał, siadając koło mnie.
-Właściwie
to nie pogardziłabym mocną kawą. –odpowiedziałam, robiąc słodką minkę.
-Nie wiem,
czy możesz pić kawę. –wtrącił Louis.
-Nie żartuj,
–wywróciłam oczami –mam ochotę na kawę.
-Słońce
Louis ma rację.
-Oh dobra, –uznałam zrezygnowana –w takim razie
załatw mi chociaż wodę, co?
-Jasne,
jasne, już idę. Za chwilkę wrócę. –wstał i wyszedł z sali.
-Siadaj.
–powiedziałam do nadal stojącego Louisa. Ten posłusznie ruszył zadek i zajął
miejsce na moim łóżku –Długo już tutaj leżę? Który dziś jest, bo lekko nie
ogarniam…
-Siedemnasty Sierpnia. Byłaś tutaj już od ponad tygodnia. Od czasu wypadku byłaś po prostu w
śpiączce… -zaczął tłumaczyć.
-Nie do
końca…
-To znaczy?
–dziwnie na mnie spojrzał.
-Słyszałam
to, co do mnie mówiliście. W sensie tylko ty mówiłeś, tak?
-Nie, twój
tata próbował z tobą rozmawiać, jak tylko wychodziłem z sali. Widziałem, jak
męczy się z tą całą sytuacją.
-Co nie
zmienia faktu, że słyszałam tylko ciebie…
-Jak to?
-Nie wiem,
Louis. Słyszałam tylko ciebie. Wiem, co do mnie mówiłeś… -zaczął trząść mi się
głos. Sama nie wiem, dlaczego.
-Dobra,
dobra, spokojnie. –przytulił mnie. Naprawdę muszę przyznać, że jego ramiona są
jedynymi, w jakich mogę czuć się bezpiecznie.
-Mogę wejść?
–usłyszałam znajomy głos. Spojrzałam na wejście do sali, w którym stał Mark.
-Tak.
–odpowiedziałam, spoglądając na Lou, któremu widocznie moja decyzja się nie
podobała.
-Zostawię
was. –powiedział Louis, po czym pocałował mnie i po prostu wyszedł.
-Cześć.
–zaczął zmieszany.
-Cześć.
–odpowiedziałam, jak gdyby nigdy nic.
-Znowu z nim
jesteś?
-Tak, nie,
tak, nie wiem. –wywróciłam oczami –Nie gadajmy o tym…
-Jak się
czujesz?
-Bywało
lepiej, ale nie narzekam. –odpowiedziałam, lekko się uśmiechając.
-Gdzie twój
ojciec? Podobno siedzi przy tobie codziennie.
-Poszedł po
coś do picia.
-Liz, policja
do ciebie. –usłyszałam głos taty, który zjawił się w mojej sali. Zaraz za nim
do pomieszczenia weszło dwóch facetów w mundurach.
* * *
czwartek, 6 września 2012
Dwadzieścia
*Louis *
Gdy samochód
wybuchł zostałem ‘odrzucony’ do przodu, próbowałem się obrócić, żeby uratować
małą, by nie została przygnieciona przeze mnie. ‘Wylądowaliśmy’ na moich
plecach, lekko obolały pobiegłem do leżącej niedaleko Lizzie. Była
nieprzytomna. W tej samej chwili przyjechała karetka. Wstałem i gestem
przywołałem ją do siebie. Podjechała i wysiadło z niej kilku lekarzy. Jeden z
nich odebrał ode mnie Alice, a reszta poszła do Lizzie. Na noszach wnieśli ją
do karetki, zapytałem, czy mogę jechać z nimi.
-A kim pan
jest?- zapytał jeden z lekarzy, wiedziałem, że jeśli powiem, że jestem jej
przyjacielem to nie pozwolą mi jechać z nią.
-Jestem jej
chłopakiem. – powiedziałem, a lekarz kiwną głową na tak.
W karetce
mierzyli jej ciśnienie, obmywali rany, aby dokładnie je obejrzeć, itp.
Zapytałem, do jakiego szpitala jedziemy. Odpowiedzieli, że do St Pancras.
Szybko wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do George’a.
- Halo. –
usłyszałem jego głos.
- Tu Louis.
Lizzie miała wypadek, jadę z nią i Alice w karetce do szpitala St Pancras.
- Co jej
jest?- zapytał nerwowo.
- Jest
nieprzytomna, muszę kończyć, dojeżdżamy do szpitala. – powiedziałem i
rozłączyłem się.
Gdy
dojechaliśmy do szpitala zabrali Lizzie na blok zabiegowy. Pielęgniarka powiedziała,
że musi mieć założone szwy i obmyte rany, żeby nie dostało się tam zakażenie.
Usiadłem na krześle w szpitalnym korytarzu. Po chwili przynieśli mi Alice,
lekarz, od którego dostałem ją powiedział, że nic jej nie jest. Mały kamyszek
spadł mi z serca. Odebrałem ją i mocno przytuliłem, lecz uważałem, żeby nic jej
nie zrobić.
Po chwili do
korytarza wpadła reszta One Direction i ojciec Liz. Wstałem, żeby z nimi
porozmawiać.
-Co jej
jest?- zapytał nerwowo jej tata.
-Zakładają
jej szwy. Jej stan jest stabilny.- powiedziałem już lekko uspokojony i podałem
mu Alice.
-Jak to się
stało?- zapytał siadając na krześle, dopiero teraz zobaczyłem, że płakał.
-Ciężarówka
wjechała w nią na skrzyżowaniu. – powiedziałem, siadając na krześle obok niego
– wszystko będzie dobrze George. – powiedziałem, a chłopacy zaczęli powtarzać
po cichu moje imię, to chyba oznaczało, że nie powinienem zwracać się do niego
po imieniu – Przepraszam proszę pana.
- Nie Louis,
wszystko jest w porządku, już dawno powinienem powiedzieć wam, że macie mi
mówić po imieniu. – podniósł lekko głowę i spojrzał na chłopaków – Zrozumiano?-
zapytał, a oni kiwnęli głowami na ‘tak’- Louis jak się tam znalazłeś?- zwrócił
się do mnie.
-Poszedłem
po jedzenie dla Nialla i gdy przechodziłem na pasach usłyszałem głośny huk z
prawej strony, później, gdy okazało się, że to samochód Lizzie rzuciłem
wszystko i pobiegłem do nich. -powiedziałem niepewnie. W tej samej chwili z
sali Liz wyszedł lekarz.
-Przepraszam,
czy ktoś z rodziny Elizabeth McClair ? – zapytał.
-Tak, jestem
jej ojcem.
-Więc proszę
do gabinetu…- powiedział, ale ojciec mu przerwał.
-Proszę
mówić przy nich, to przyjaciele mojej córki.
-Więc stan
Elizabeth jest stabilny, ma wstrząs mózgu i kilka ran, niektóre są głębokie,
ale już je zaszyliśmy. Na razie jest nieprzytomna, ale nie wiemy, ile to
potrwa. Za chwilkę wyjdą pielęgniarki i będziecie mogli wejść, ale dwójkami. -
powiedział doktorek- I jeszcze jedna sprawa, pod szpitalem jest pełno
paparazzi, czy wezwać ochronę?
-Tak i
proszę, aby nie dowiedzieli się o niczym, co jest związane ze stanem zdrowia
Liz. – powiedziałem, bo wiedziałem, że George nie ma na to sił. Lekarz odszedł,
a ja wróciłem na swoje miejsce, krzesło obok ojca dziewczyny, którą kocham-
wszystko będzie dobrze -powiedziałem kładąc rękę na jego ramieniu. W tej samej
chwili podszedł do nas Harry i zabrał Alice.
-Louis,
Lizzie jest wszystkim co mam. Mam tylko ją, jedna kobieta którą kochałem już
zmarła, nie mogę doprowadzić, żeby przytrafiło się to Liz. – powiedział i w tej
samej chwili z pokoju, w którym znajdowała się Liz wyszły pielęgniarki.
Chciałem, aby George wszedł pierwszy, ale on pociągnął mnie za sobą, tym samym
znalazłem się w sali Lizzie. Popatrzyłem na nią, twarz miała posiniaczoną,
ręce, nogi w bandażach i na głowie duży plaster.
-Po
pierwsze, Lizzie jest silna, da radę, wyjedzie z tego. Po drugie, masz jeszcze
nas i Alice. Po trzecie wiem, co czujesz, mam tak samo. –powiedziałem, a on
mnie przytulił –Kocham Lizzie i nie dam jej skrzywdzić tak, jak ja to
zrobiłem.- powiedziałem i rozpłakałem się.
-Louis każdy
popełnia błędy, najważniejsze, jest by móc je naprawić.
-Próbowałem,
ale ona już mnie nie chce…
-Ona cię
kocha – powiedział.
-Wątpię. – odpowiedziałem,
a on wyjął coś z tylnej kieszeni spodni.
-Gdyby cię
nie kochała, napisała by takie coś?- zapytał, podając mi kartkę.
Otworzyłem ją
i zobaczyłem tekst :
In the heat
of the fight, I walked away
Ignoring words that you were saying... trying to make me stay
I said this time, I've had enough
And you've called a hundred times... but I'm not picking up
Cause I'm so mad, I might tell you that it's over
But if you look a little closer
I said leave, but all I really want is you
To stand outside my window throwing pebbles
Screaming ‘I'm in love with you’
Wait there in the pouring rain coming back for more
And don't you leave, cause I know all I need
Is on the other side of the door
Me and my stupid pride are sitting here alone
Going through the photographs, staring at the phone
I keep going back over things we both said
And I remember the slamming door
And all the things that I misread
So babe, if you know everything, tell me why you couldn't see
When I left I wanted you to chase after me
Ignoring words that you were saying... trying to make me stay
I said this time, I've had enough
And you've called a hundred times... but I'm not picking up
Cause I'm so mad, I might tell you that it's over
But if you look a little closer
I said leave, but all I really want is you
To stand outside my window throwing pebbles
Screaming ‘I'm in love with you’
Wait there in the pouring rain coming back for more
And don't you leave, cause I know all I need
Is on the other side of the door
Me and my stupid pride are sitting here alone
Going through the photographs, staring at the phone
I keep going back over things we both said
And I remember the slamming door
And all the things that I misread
So babe, if you know everything, tell me why you couldn't see
When I left I wanted you to chase after me
…
Zacząłem
płakać.
-Przepraszam.-
powiedziałem i wybiegłem z sali. Na korytarzu chłopacy krzyczeli ‘co się
stało?’, ale nie słuchałem ich, tylko pobiegłem do wyjścia. Usiadłem na
schodach prowadzących do wejścia. Schowałem głowę pomiędzy nogi i płakałem, po
prostu płakałem.
‘Ona mnie
kocha. Zraniłem ją i po prostu nie umiała mi wybaczyć, aż tak, żeby znów ze mną
być. Ale ona mnie kocha. Zjebałem wszystko.’ Po chwili rozmyślania poczułem, że
ktoś siada obok mnie. Spojrzałem przez ramię i ujrzałem Harrego.
-Zjebałem
wszystko. – powiedziałem podając mu kartkę. Po przeczytaniu stwierdził:
-Możesz
jeszcze to naprawić.
-Wiesz co
myślałem, gdy zobaczyłem, że to jej samochód? Pomyślałem, że to już koniec, że
straciłem ją. – powiedziałem i oparłem głowę na jego ramieniu. On tylko
przytulił mnie.
-Louis
wszystko będzie dobrze. Zaraz się obudzi i myślę, że chciałbyś być tam, nie? –
przytuliłem go.
-Harry…
Dziękuję. Za wszystko co dla mnie robisz, za to, że teraz przyszedłeś i
pomogłeś mi, że zawsze pomagasz. Dziękuję- powiedziałem na jednym wdechu.
-Ty też taki
jesteś w stosunku do mnie. –poklepaliśmy się po plecach i jakbyśmy czytali
sobie w myślach, ruszyliśmy do wejścia. Na korytarzu nic się nie zmieniło. Gdy
zapytałem, czy mogę wejść do sali tylko kiwnęli głową na tak. Przed otworzeniem
drzwi wziąłem duży wdech. Otworzyłem i zobaczyłem, że Georgie siedzi przy łóżku
Liz. Podszedłem do niego i wręczyłem mu
kartkę.
-Jest
piękna. – powiedziałem.
-Zatrzymaj
ją. Lizzie pisała ją z myślą o tobie, więc miej ją przy sobie.
-Skąd wiesz,
że pisała ją z myślą o mnie?
-Napisała ją
chwilę po tym, jak byłeś u nas w ogrodzie.
-Przepraszam,
że bez twojej zgody tam wszedłem.
-Nie ma
sprawy. –powiedział – usiądź może. Nie będziesz tak stał. – posłuszne usiadłem.
Przez jakiś czas siedzieliśmy w milczeniu, jednakże po chwili drzwi od sali się
otworzyły i reszta 1D oraz Paul weszli do środka.
* * *
Cześć ; )
No i kolejna część. Jak myślicie co będzie z Lizzie? :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)