środa, 29 sierpnia 2012

Siedemnaście


Obudziłam się, gdy lądowaliśmy. Z samolotu wyszłam ostatnia, ze spuszczoną głową. Nagle na kogoś wpadałam.
- Mark?! – krzyknęłam z niedowierzaniem, przecież się zwolnił- Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałem po ciebie. – powiedział z uśmiechem – Twój tata po mnie zadzwonił, żebym się tobą zajął. Chodź samochód na nas czeka.

W domu znaleźliśmy się po 20 minutach. Od razu poszłam do swojego pokoju i usiadłam na moim ulubionym parapecie, z którego miałam widok na mój ogród. Po chwili przyszedł Mark, a w ręce trzymał gorącą czekoladę z bitą śmietaną. Wiedział, że zazwyczaj mi to pomagało.
- Proszę. – podał mi kubek – Mogę?- zapytał pokazując na parapet, a ja kiwnęłam głową na ‘tak’ – Lizzie co się stało w Ameryce?
- Nie chcę o tym gadać. – powiedziałam, kiedy łzy spłynęły mi po policzkach.
- Ale wiesz, że później i tak będziemy musieli o tym pogadać? – powiedział, przytulając mnie. Ja nic nie powiedziałam, tylko się w niego wtuliłam. Po chwili nie wytrzymałam i wszystko mu powiedziałam, wtedy się rozpłakałam. Nie wiem ile tak siedzieliśmy, ale po jakimś czasie zaczynałam robić się senna, aż w końcu oczy same mi się zamknęły. Czułam, że gdzieś mnie zaniósł, później już spałam.

Obudziłam się, gdy już było jasno. Leżałam na łóżku, a obok mnie siedział tata.
- Dzień dobry. – powiedział.
- Cześć. Jak się leciało? – zapytałam.
- Dobrze, mała od razu zasnęła i spała cały czas. – powiedział uśmiechnięty – Zejdziesz na śniadanie?
- Tak. Tylko się ubiorę. – powiedziałam, wstając z łóżka.
- Jeśli będziesz mogła to zabierz Alice z łóżeczka. – powiedział, ja kiwnęłam głową, na znak, że zabiorę ją. Tata wyszedł.
Szybko się ubrałam w jakieś dresy i poszłam do małej. Leżała w swoim łóżeczku, gdy ją do niej podeszłam, od razu się uśmiechnęła. Wzięłam ją na ręce i zaczęłam lekko podrzucać.
Zeszłam z nią do kuchni gdzie tata przygotowywał jej jakieś jedzonko. Posadziłam Alice do fotelika i zaczęła jeść, ja natomiast usiadałam przy stole. Tata podsunął mi miskę z płatkami. Po paru minutach frontowe drzwi się otworzyły i stanął w nich Mark.
-Dzień dobry. – przywitał się.
-Cześć. –powiedziałam – Od kiedy tak sobie wchodzisz, nawet nie pukając?
-Od teraz. – powiedział i się uśmiechnął – Zabieram cię na spacer.
-No chyba nie. Zobacz jak wyglądam. – wstałam, żeby mógł się mi przyjrzeć.
-Wyglądasz jak zawsze ładnie. – powiedział, całując mnie w policzek.
-No dobra. – powiedziałam i poszłam do swojego pokoju przebrać i wymalować się. Po chwili byłam już na dole, patrząc jak Mark trudzi się z zawiązaniem butów małej. Zaczęłam się z niego śmiać, a ten spojrzał na mnie ze złością.
*
Szłam powoli w parku z Markiem patrząc na uśmiechniętą Alice. Po głowie zaczęło mi latać:

Wyciągnęłam mojego BlackBerry I zaczęłam pisać te słowa. Po chwili dopisywałam już:



Gdy skończyłam zobaczyłam, pochylającego się i czytającego moje wypociny potoczne nazywane ‘piosenkami’, Marka.
- Ej. – zapisałam to, co napisałam i schowałam telefon.
- Dobre to. – powiedział, uśmiechając się. Zignorowałam go, wywracając oczami po czym podeszłam do małej i wzięłam ją na ręce- chodźmy już lepiej. – powiedział Mark, odwracając mnie w stronę domu.
- Dlaczego? –zapytałam, wykonując obrót o 180 stopni, co w sumie okazało być się złym pomysłem.

Zobaczyłam Louisa stojącego z Eleanor i Robem. Chyba się o coś kłócili. Po chwili sprzeczania Rob odszedł, a Lou się uśmiechnął i pocałował Eleanor. Oddałam Alice w ręce Marka i z płaczem pobiegłam w stronę wyjścia z parku. Usłyszałam jak Mark krzyczy za mną. Po krótkiej chwili jeszcze jeden głos krzyczał ‘Lizzie’. Obróciłam się i zobaczyłam biegnącego za mną Lou. Nie miałam najmniejszego zamiaru na niego patrzeć, a co dopiero z nim rozmawiać. Louis znów mnie skrzywdził. Przyspieszyłam więc, po kilku minutach znajdując się już w domu. Policzki miałam całe czarne od tuszu. Gdy wbiegłam do domu i trzasnęłam drzwiami, od razu tata znalazł się koło mnie.
-Lizzie. Co się stało?- zapytał, a ja tylko poleciałam do swojego pokoju. Na schodach cały czas się potykałam. Wpadłam do pokoju, zamykając drzwi za sobą. Rzuciłam się na łóżko. Tata przez cały czas pukał do moich drzwi, prosząc abym otworzyła. Nawet go nie słuchałam. Po chwili nie słyszałam już ani pukania, ani głosu ojca. Tata odszedł od drzwi i poszedł na dół. ‘Zostałam sama’ -pomyślałam. Do końca dnia nic nie jadłam, a w nocy nie mogłam spać. Rano lekko zgłodniałam, więc poszłam po cichu do kuchni. Mimo moich próśb tata siedział tam, popijając poranną kawę, pomijając fakt, że była dopiero 6 rano! Myślałam, że zacznie na mnie krzyczeć za wczoraj, a on tylko wstał i przytulił mnie.
- Przepraszam. – powiedzieliśmy równo.
- Za co? – zapytałam.
- Za to, że cierpisz, a ja nie umiem ci pomóc. – powiedział.
- To nie twoja wina. Najwyraźniej tak musi być. – powiedziałam.
- A ty za co przeprosiłaś?
- Że przeze mnie cierpisz. – teraz już się rozkleiłam – Przepraszam, ale muszę sobie to jakoś poukładać, sama. – powiedziałam, zabierając śniadanie i udając się do swojego pokoju.

Przez cały dzień nic nie robiłam, poza oglądaniem zdjęć. Przez cały czas płakałam. Najpierw to były zdjęcia z dzieciństwa, te na których jestem z mamą. Zaczęłam sobie podśpiewywać :



Mama to jedyna osoba, z którą mogłabym w tej sytuacji porozmawiać i zapytać o radę. Niestety, nie ma jej przy mnie i nikt nie może jej zastąpić. Kiedy pojawił się Louis, myślałam, że to on 'zaopiekuje' się mną w jakiś sposób na pół z moim tatą. Jednak zawiódł mnie i uczucie obawy przed ponownym zaufaniem komuś znów wróciło... 
Odłożyłam gitarę i wróciłam do zdjęć po przeprowadzce do Londynu. Zaczęłam się uśmiechać, wspominając jak się brudziliśmy z tatą, gdy postanowiliśmy razem pomalować jeden z pokoi w naszym starym domu. Chciałam przejść do zdjęć moich pierwszych koncertów, kiedy zobaczyłam cień na moim łóżku. Odwróciłam głowę i zobaczyłam tatę, pochylającego się nade mną.
-Jak długo tu stoisz?- zapytałam.
-Od kiedy usłyszałem jak grasz.
-Przecież to było jakieś 30 minut temu. – oburzyłam się, zamykając albumy- Dlaczego nie usiadłeś?
-Bo wiedziałem, że gdy mnie zobaczysz to przestaniesz oglądać. – powiedział – Nie przeszkadzaj sobie, już idę.- powiedział, a we mnie coś pękło.
- Tato!- zawołałam.
- Tak? – zapytał, zatrzymując się w drzwiach.
- Chciałbyś pooglądać ze mną te zdjęcia?- uśmiechnęłam się lekko.
- Nie będę tobie przeszkadzał.
- Nie będziesz.
Usiadł koło mnie na łóżku. Zdjęcia oglądaliśmy śmiejąc się i wspominając początki mojej kariery. Doszliśmy do albumu z ostatniej trasy koncertowej. Tej z One Direction.
- Zostawię cię samą. Jak byś czegoś chciała wołaj. – powiedział, jakby czytał mi w myślach.
- Dziękuję. – powiedziałam, a on zamknął drzwi. Wzięłam album i poszłam usiąść na moim parapecie.
Zaczęłam płakać. Znowu.
Po chwili usłyszałam, jak jakieś kamyki odbijają mi się od okna. Z racji, że miałam głowę pomiędzy kolanami, odwróciłam się i spojrzałam przez okno na dół. Najpierw zobaczyłam niewyraźną postać, z racji, że miałam łzy w oczach, ale gdy je przetarłam, dostrzegłam Lou stojącego w moim ogrodzie. Jakby oparzona wstałam i jeszcze raz spojrzałam przez okno. Na 100% stał tam Louis. Krzyczał, że przeprasza, że ona nic dla niego nie znaczy… Otworzyłam okno, słodko się uśmiechnęłam i krzyknęłam ‘SPIERDALAJ KURWA’. Zamknęłam je z powrotem i rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam płakać, byłam strasznie zła. ‘Po co on tu przyszedł?’ ‘Czego on tu chciał?’- pytałam sama siebie. 
Zobaczyłam, że jedno zdjęcie jest odwrócone ‘pewnie musiało wypaść z któregoś albumu’ – pomyślałam. Wzięłam je do ręki, było tam napisane ‘To ten dzień <3’ Odwróciłam je i zobaczyłam zdjęcie z dnia, kiedy się poznaliśmy. Ujęte było akurat jak podawaliśmy sobie ręce. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Przetarłam oczy i zobaczyłam, że na zdjęciu mam również uśmiech, nie taki jak na zwykłych zdjęciach. W sposób…. taki inny no. Jakbym już wtedy bym wiedziała, że coś z tego będzie. Wzięłam do ręki gitarę (już kolejny raz tego wieczora) i zaczęłam brzdąkać do słów, które same składały się w jedność w mojej głowie:

Leżałam sama na łóżku, cały czas myśląc o jednym –Lou. Przez prawie miesiąc udawaliśmy, że nic do siebie nie czujemy, co w sumie nieźle nam wychodziło. Potem jednak udało nam się pojąć, że lubimy się bardziej, niż powinniśmy, ale oczywiście jak powoli zaczęło się układać, coś a właściwie ktoś musiał to spierdolić. 

* * *
Dziś cały świat śpiewa HAPPY BIRTHDAY LIAM! Nasz Daddy kończy 19 lat. Huhu!
Co do opowiadania, nie jest tak wesoło ..
Kryzys u Liz, w ogóle dziwna atmosfera. Przepraszam, ale musiało coś się dziać .. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :)
Jeśli chodzi o piosenki, to kliknijcie na tekst, to przeniesie Was na youtube, gdzie będziecie mogli przesłuchać utwory :)
 Jeszcze raz wszystkiego najlepszego dla Liama!!!!!
Tyle ode mnie xxxx.

@proveyouloveme -twitter

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz