poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Szesnaście


-No dzieciaki, popisaliście się. –stwierdził tata, kiedy znaleźliśmy się już w hotelowym holu –A teraz do spania. Jutro widzimy się na śniadaniu, a potem mamy samolot do domu.
-To o której końcowo lecimy? –zapytałam.
-O 17:30 mamy lot, ale nie piszcie tego nigdzie, nie chcemy zamieszania na lotnisku, dobrze? –zapytał Paul. Wszyscy przytaknęliśmy, udając się do pokoi. 
Po długich, naprawdę długich namowach, udało mi się przekonać ojca, że nic mi nie będzie, jeśli podzielę pokój z Louisem. Niepewnie się zgodził, sprawiając tym samym radość nie tylko Louisowi, ale także mnie.
-Dobranoc. –powiedziałam, żegnając się ze wszystkimi na korytarzu. Otworzyłam drzwi kartą magnetyczną, jednocześnie zapalając światło. Na łóżku ujrzałam wielki bukiet czerwonych róż. Odwróciłam się szybko, patrząc na stojącego za mną Lou, który cały czas się uśmiechał – Więc tak mi się coś zdaje, że mamy całą noc dla siebie panie Tomlinson. – powiedziałam, przysuwając się do niego bliżej i napierając swoje ciało na jego.
-Więc pani Tomlinson, – mimo woli się uśmiechnęłam – co chcesz robić?
-Myślę, że chcę...- udawałam, że myślę – wziąć dłuuuuuuuuuuuuugą kąpiel. – powiedziałam, szybko się odwracając i udając do łazienki. Zerknęłam tylko na Lou i zobaczyłam jego zdezorientowaną minę.

Po kilkudziesięciu minutach wyszłam z wanny. Chciałam się ubrać w moją piżamę, ale przypomniałam sobie, że nie zabrałam niczego z moich torb. Chcąc, nie chcąc musiałam iść do pokoju w samym ręczniku. Otworzyłam lekko drzwi i zobaczyłam, że Lou leży z zamkniętymi oczami na łóżku. ‘Pewnie śpi’, pomyślałam, więc po cichu weszłam głębiej pokoju i uklękłam przed walizką. Miałam tylko jedną rękę do dyspozycji, bo drugą trzymałam ręcznik, żeby przez przypadek mi się nie zsunął. Szukałam swojej bluzki, którą mam jako piżamę, gdy ją znalazłam zabrałam resztę uszykowanych rzeczy i wstałam. Nagle ktoś mnie objął od tyłu.
-Gdzie się wybierasz? – rozpoznałam najbardziej melodyczny głos na świecie.
- Mam zamiar się przebrać. – odpowiedziałam, odwracając się w jego stronę.
- Po co? Tak wyglądasz ładniej. – pocałował mnie w szyję.
- Możliwe, ale jak tata by zobaczył nas w takiej pozycji, to by mnie zabił. Ciebie też, tak przy okazji. – powiedziałam, szybko go całując i wchodząc do łazienki.
- Ej no! – krzyknął, gdy zamknęłam mu drzwi przed nosem.
-Nie dziś Tomlinson. –odpowiedziałam z uśmiechem przez zamknięte drzwi. Szybko wciągnęłam na siebie koszulkę z jakimś miśkiem na plecach i umyłam zęby. Wróciłam do pokoju, w którym cały czas był Lou.
-Nie gniewaj się, co? –zapytałam, podchodząc do niego.
-Noo. –odpowiedział w tym samym stylu, w którym ja zadałam pytanie.
-Na pewno? –usiadłam mu na kolanach.
-Tak. –słodko się uśmiechnął –Co powiesz na piknik w Central Parku przed wylotem?
-Hmm.. kusząca propozycja… Pytałeś już chłopców? –zapytałam, znając jego odpowiedź.
-Głuptasie, spędźmy trochę czasu sami ze sobą, a nie ciągle chłopcy i chłopcy. –powiedział, odgarniając kosmyk włosów z mojej twarzy. Mimowolnie się uśmiechnęłam, składając na jego ustach pocałunek.
-Okej, okej. Spędzimy trochę czasu ze sobą jutro, a teraz idziemy spać. Rano czeka mnie, a w sumie nas pakowanie, potem piknik, a potem w końcu wrócę do własnego łóżka.
-Aa, czyli nie pasuje ci spanie ze mną tutaj, okej. –wstał, udając się do łazienki.
-Nie! –wydarłam się, podążając za nim –To nie tak!
-Za późno McClair. –powiedział, zamykając mi drzwi przed nosem.
-No otwórz… -żadnej reakcji –no przepraszam, no –znów nic. Pewnie miał w tej łazience niezły ze mnie ubaw –to ja idę spać i nie dostaniesz buziaka na dobranoc. Widzimy się jutro, dobranoc Tomlinson. -odwróciłam się na pięcie, wracając do sypiali, automatycznie rzucając się na łóżko. Chwilę potem odpłynęłam do krainy snów.

-Widzimy się na lotnisku, tylko się nie spóźnijcie błagam... –powiedział tata, kończąc swoją kanapkę.
-Tato, czy ja kiedykolwiek byłam nieodpowiedzialnym dzieciakiem, który spóźnia się na każdą możliwą okazję? Nie, więc skończ to przedstawienie. Na pewno się nie spóźnimy. –uśmiechnęłam się, uspokajając go.
-Dobrze, w takim razie idę na górę, spakować resztę swoich rzeczy, a wy zajmijcie się jeszcze chwilkę Alice, dobrze?
-Jasne. –odpowiedział Nialler. Ojciec odszedł, a zaraz po tym Harry zaczął bawić się nawet nie wiem w co, bo mieszał w szklance wszystko, co możliwe. Resztkę kanapki mojego taty, kakao Nialla, sok pomarańczowy Zayna, płatki Louisa, dżem z tosta Liama i swoje pestki od arbuza.
-Możesz przestać? Niedobrze mi. –powiedział zniesmaczony Louis.
-Zawsze chciałem być chemikiem, nie wiedziałeś o tym? –zapytał zdziwiony Harry, nie przerywając swoich eksperymentów.
-Taa, niestety zostało ci bycie w zespole, co? –zapytałam.
-No właśnie i muszę się dusić w jednym tour busie z kimś takim jak wy. –czy mi się zdaje, czy Harry właśnie nas wyśmiał?
-Nie odzywaj się do nas. –słusznie skwitował go Niall.
-I tak was kocham. –Harold słodko się uśmiechnął.
-Nie ma tak. –oburzył się Zayn –To bolało. –dodał, udając, że płacze.
-I co mam niby teraz zrobić, hm?
-Wypij to za karę. –powiedział Zayn, wskazując na miksturę Hazzy.
-No chyba cię popieprzyło. –Harry spojrzał na niego z niedowierzaniem. Zayn tylko wzruszył ramionami, na znak, że jego propozycja wcale nie była żartem - No dobra. – Harry zakrył sobie nos dłonią, ja nie chcąc na to patrzeć, aby nie zwrócić śniadania, po prostu odwróciłam głowę, wtulając się w siedzącego obok Louisa – Wiecie co… to jest nawet dobre.- stwierdził Harry.
- Jesteś obrzydliwy Styles. – powiedziałam, lekko odsuwając się od mojego chłopaka, chcąc spojrzeć na Hazzę, ale już po zobaczeniu, tego, co spożywa, z powrotem odechciało mi się na niego patrzeć, więc wróciłam do poprzedniej pozycji.

Po śniadaniu poszłam z Lou do pokoju, gdzie na łóżku był już przygotowany koc i piknikowy koszyk. Szybko przebrałam się w jakieś wygodniejsze ciuchy i udaliśmy się do samochodu.
-Co masz w tym koszyczku? –zapytałam.
-Nic specjalnego, trochę truskawek, winogron, coś do picia… Jak mówiłem, nic specjalnego.
-Idealnie. –uśmiechnęłam się, całując go w policzek.  


W parku byliśmy już jakąś godzinę. Cały czas się śmiałam przez Lou. Najpierw graliśmy w kto złapie więcej winogron do buzi, później oglądaliśmy chmury i mówiliśmy, co nam przypominają. Gdy wróciliśmy do pozycji siedzącej, Lou zobaczył coś za mną. Przeprosił mnie i szybko udał się w stronę wyjścia z parku. Po kilku minutach siedzenia samej, usłyszałam dźwięk odbierania wiadomości z telefonu mojego towarzysza. Zobaczyłam, że dostał smsa od nieznanego numeru ‘ Hej słońce! Słyszałam, że wracasz dzisiaj, co powiesz na kolacje jutro wieczorem?’ Spojrzałam, czy są jakieś starsze wiadomości od tego numeru, były z wczoraj, pisał do niego ‘kocie’ ‘kotku’ itp. Szybko zapisałam numer na swoim telefonie i zadzwoniłam. Włączyła się poczta głosowa – ‘Cześć tu Eleanor Calder. Nie mogę teraz odebrać, zostaw wiadomość, a oddzwonię.‘
Załamałam się. Poczułam, że łzy cisną mi się do oczu.
Ktoś nagle mnie przytulił, od razu dało się wyczuć perfumy Lou. Przede mną pojawiła się piękna, czerwona róża.
-To dla ciebie kotku.
-Kiedy miałeś zamiar mi powiedzieć? – zapytałam, waląc prosto z mostu.
-Powiedzieć co? – wypuścił mnie z uścisku, a po chwili zobaczyłam jego piękną mordkę przed sobą.
-Powiedzieć, że nadal jesteś z tą suką. – powiedziałam, przywaliłam mu ‘z liścia’ i najnormalniej wybiegłam z parku, wsiadając do najbliższej, żółtej taksówki.
-Witam panno Elizabeth. Gdzie panią zawieźć? – zapytał kierowca, a ja podałam mu adres hotelu. Czy naprawdę każdy, kogo spotkam musi wiedzieć jak się nazywam? Nawet kierowca taksówki? To staje się męczące…
Gdy dojechaliśmy, zapytałam ile płacę.
- Jeśli mógłbym to tylko autograf dla mojej córki Niny. – podał mi jakąś karteczkę, na której nabazgrałam swój autograf z dopiskiem ‘Dla Niny’ i udałam się szybkim tempem do pokoju mojego taty.
-Tato…- zaczęłam, gdy znalazłam się już w jego pokoju. Akurat oglądał bajkę z Alice.
-Co się stało słońce? – zapytał, a widząc mój stan, przytulił mnie.
- Mam do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Mogłabym jechać szybciej do domu? – zapytałam.
- Dlaczego? –odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Tato proszę. Nie chcę teraz o tym rozmawiać...
- Dobrze. Poczekaj chwilkę z Alice. – powiedział, wychodząc na korytarz.
Podeszłam do dziewczynki, a ta uśmiechnęła się na mój widok. Po prostu musiałam go odwzajemnić.

Tata wrócił po paru minutach mówiąc, że za chwilę wylatuje samolot. Zabrałam małą na chwilkę do Paula z prośbą o chwilowe zajęcie się nią, a sama pojechałam z tatą na lotnisko. Chciał lecieć ze mną, ale powiedziałam mu, że musi zająć się Alice i dam sobie radę sama. Tata wręczył mi podręczną torbę, którą spakowałam przed śniadaniem. Gdy usiadłam na swoim miejscu, od razu wyciągnęłam słuchawki i włączyłam ulubioną play listę, po chwili już zasypiając. 

* * *
Mamy kryzys i tylko Wam powiem, że Liz i Louis szybko się nie pogodzą. Kto wie, czy w ogóle znów będą parą...
Jeśli chodzi o Love With One Direction  dodam tam nowy dziś pod wieczór, bo za chwilę wychodzę, a dane są na pen drive, który chwilowo jest MIA xd.
Do później xx

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz